02.07.2017

" Niedzielny obiad u mamy"

Mamy godzine 11:01, dzień jeszcze się do porządku nie rozpoczął, ale ja już znam scenariusz. Właściwie każda niedziela zaczyna i kończy się dokładnie w ten sam sposób. ( W tym momencie zaznaczam, iż nie chodzi mi tutaj o świt i zmierzch. ) W skrócie wygląda to następująco: Wstaję, spacer z pieskiem, śniadanie... i czas na pierwszy irytujący rytuał. Pytam jeszcze na w pół przytomny czy moje kochanie życzy sobie porcję tostów, w odpowiedzi słyszę klasyczne " Nie jestem głodna. " okey... więc robię dla siebie standardowo dwa chrupiące z serem, obieram jedną pomarańczę i zaparzam kawę, zasiadam do stołu i w ostatniej chwili przypominam sobie, że zapomniałem z kuchni noża, wstaję po nóż, chyżo wracam na miejsce. Jak myślisz? Co mogło się zmienić w ciągu kilkunastu sekund mojej nieobecności? Patrzy na mnie tymi dużymi, zielonymi oczami i pochłaniając mojego tosta stwierdza " Miałam smaka. ". Postanawiam to przemilczeć, wracam do kuchni i ponawiam wszystkie czynności uzupełniając brakujący prowiant na mym talerzu. Przez pewien czas obrałem taktykę, która polegała na tym, że kiedy słyszałem, iż ona nie jest głodna, specjalnie robiłem porcję dla niej, którą podsuwałem jej prosto pod nos... paradoksalnie wtedy zawsze, ale to zawsze ona faktycznie nie jest głodna. Jak zrozumieć kobiety? Gdzie tu logika?

Czas na wielkie przygotowania do wyjścia. Mniej więcej polega to na tym, że ja siadam do komputera na około 3 godziny, co jakiś czas słyszę tylko, iż mam się zacząć ogarniać bo nie zdążymy na czas. W odpowiedzi rzucam tylko " Zaraz, zaraz. " i powrotnie skupiam swoją uwagę na ekranie komputera. Zerkam na zegarek, do obiadu pozostało 30 minut, samochodem dotrzemy na miejsce w ciągu 10 minut, więc za 5 minut muszę wejść do łazienki... Idę pod prysznic, golę dwudniowy zarost, myję zęby, kilka ruchów grzebieniem by ogarnąć moje trzy włosy na krzyż, wskakuję w koszulę, przecieram buty, jestem gotów. 15 minut! Tyle starczyło. Postanawiam poczekać w samochodzie, zamykając drzwi mieszkania słyszę " Za 5 minut schodzę " ( czytaj 25 minut ).

Modnie spóźniona wskakuje do samochdu, zapina pas i wyrzuca z siebie " Ej, wyłączyłam prostownice? " ( Jasna cholera! Co ja mam wspólnego z twoją prostownicą? ) To zdanie oczywiście pozostaje tylko i wyłącznie w moich myślach. Tak na prawdę proponuje jej, żeby poszła jeszcze sprawdzić, przezorny zawsze ubezpieczony. Udało się! Jesteśmy na miejscu, witam się z mamą, nie tłumacząc nawet skąd te opóźnienie, mój skarb jednak ma inny plan. " Przepraszam mamusie, ale jak zwykle nie potrafił się oderwać od komputera. Znowu musiałam go poganiać. " . Nie mówię nic, rzucam tylko wymowne spojrzenie w kierunku ojca, on odpowiada mi tym samym, rozumie mnie, te same doświadczenia, to prawie jak telepatia. Zasiadam do stołu i obserwuję rodzinę niczym widz w teatrze na przemian wracając do wspomnien związanych z tym mieszkaniem, każdy kąt ma swoją historię... mógłbym ciągnąć dzisiejszy epizod dalej, lecz jeszcze będzie okazja, abym wrócił do niedzieli w innych tekstach. Tymczasem dajcie mi znać jak u Was wygląda standardowa niedziela, czekam na komentarze i maile. Pozdrawiam i życzę miłego dnia.

Pan Z.

Następny wpis już wkrótce
SZOWI-NIZM© 2017 Wszelkie prawa zastrzeżone